...oczywiscie mozna sobie kupic wycieczke. Placisz 70 soli + 35 za boleto turistico + 10 za wejscie do Aguas Calientes i juz. Ale ale, nie bylibysmy przeciez wyprawcami. Dlatego w Arequipe udalismy sie na Terminal Terrestre (taksi 3.5 sola, ale nam sie spieszylo) i kupilismy bilet na autobus do miasteczka Chivay (12 soli, 3 godziny). Autobus jak autobus, miejscowy, wiec sami Peruwianczycy, babcie w smiesznych strojach, dzieci co niemiara, a do tego lamy, kurczaki i cale zoo. Po calkiem dobrej drodze wspinalismy sie coraz wyzej, widoki za oknem mogly przyprawic o zawot glowy. W ogole z glowa to sie okazalo, ze nie jest najlepiej. W pewnym momenie poczulam, akby mi ktos zalozyl na glowie zelazna obrecz i zaczal sciskac. Wysokosc dawala o sobie znac - Chivay jest polozony na 3630 metrow, a zeby sie do niego dostac trzeba bylo pokonac przelecz na poziomie prawie 5000 metrow! Szumialo mi w uszach naprawde konkretnie. Gdy dojechalismy do tej malej miesciny, zrobilismy sobie spacerek w strone Plaza De Armas - bylo to troszke meczace, ale nie tak, jak oczekiwalam - wysokosc mnie oszczedzila (no dobrze, krew z nosa poszla mi dopiero nastepnego dnia). Po drodze znalezlismy najbardziej przyzwoity jak do tej pory hostel Estrella de David (25 soli za pokoj). Po zrzuceniu bagazy zlapalam swoj kostium kapielowy a Sy kapielowki i pojechalismy do goracych zrodel. Kompleks 7 basenow (wjazd 10 soli) wyglada troche jak warszawianka z poczatku lat 90. Ale otoczenie i woda...Gorace zrodla wyplywaja nieco ponizej Chivaya, codziennie nowa woda jest wpompowywana do basenow rano, zeby mogla troche...wystygnac. Przy ujsciu bowiem miejscowi gotuja sobie w zrodelku jajka na sniadanie. Kapiel w wodzie termalnej z widokiem na gory - czy moze byc cos fajniejszego? Po calkiem fajnej kolacyjce polozylismy sie spac kolo 20:00. Wysokosc jednak troche dala nam w kosc.
Nastepnego dnia rano wsiedlismy w autobus do Cabanaconde - niestety, nie udalo sie nam uniknac placenia biletu turystycznego, co z niemala frajda i gracja zrobila siezaca obok Argentynka. Ale trudno. Widoki warte byly ceny - wielki kanion powstal po wybuchu trzech okolicznych wulkanow, dzis porosniety jest tropikalna roslinnoscia w dole i smiesznymi wysokogorskimi roslinkami oraz kaktusami na gorze. Po mniej wiecej 2 godzinah wysiedlismy na miradorze Cruz del Condor i troche zaparlo nam dech w piersiach. Po pierwsze z powodu widoku gor, a po drugie z powodu liczby turystow, ktora doslowienie przetaczala sie przez to miejsce. Tutaj znowu odsylam do zdjec. Zapytalismy ktorej mamy autobus z powrotem. Okazalo sie, ze mielismy przynajmniej 1,5 godziny na miejscu, wiec wolnym krokiem zwiedzilismy kanion i obfotografowalismy go z kazdej strony. Po godzinie wrocilismy na mirador. I nagle zauwazylam autobus - podbieglam do kierowcy z pytaniem, czy wraca do Chivay, na co odpowiedzial ze tak i ze odjezdza zaraz. Zawolalam Sy, ktory przybiegl co sil, ale kiedy dowiedzial sie o co chodzi, machnal reka. Zapytalismy, kiedy bedzie nastepny autobus, okazalo sie ze za godzine, co bylo super bo nie wszystko udalo sie nam zobaczyc. Zreszta ktos nam powiedzial, ze zwykle kolo 11:30 nad Cruz del Condor rzeczywiscie przelatuja kondory, wiec postanowilismy zaczekac. I nie zawiedlismy sie ani troche - jak w zegarku o 11:30 nad naszymi glowami pojawil sie kondor! NIe mozna bylo odmowic mu punktualnosci, czego nie powiem o autobusie. W pewnym momencie zorientowalismy sie, ze ludzi ubywa i ubywa, co wiecej, lokalne babinki sprzedajace pierdoly rowniez sie pakuja. W koncu zostalismy my i grupka francuzek czekajcych na autobus. Powiecie - super, piekna sceneria, cisza, spokoj...Tak, to wszystko bylo super, ale jeden szczegol troche nam psul samopoczucie - palace slonce padajace prostopadle z gory palilo nam skore do kosci. W calym miradorze nie bylo nawet skrawka cienia, w ktorym mozna bylo sie schronic. Jesli tak czuja sie jajka na patelni, to ja juz nie chce jajecznicy. W koncu, z poltora godzinnym opoznieniem autobus przyjechal i odwiozl nas do Chivaya. A tam - wstyd mowic, po obiedzie zapadlismy w gleboki sen. Z poczucia obowiazku zerwalismy sie o osmej na kolacje, ale zaraz po niej zapadlismy z powrotem w gleboki sen. Nastepnego dnia wrocilismy do Arequipy.
niedziela, 16 listopada 2008
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz