niedziela, 16 listopada 2008

rafting w Arequipie

Rafting po rwacej rzece to fajna sprawa. Chociaz z wysokosci rzeka wygladala slabo...to znaczy odrobine groznie. Nie protestowalismy wiec, kiedy wtrynili nam pianke i kapok i kask na glowe. Zabezpieczenie jak w Formule 1. Zabralismy sie w dwa pontony - w jednym Amerykanin i trzy Irlandki, u nas jeszcze dwoch Peuwianczykow. Do tego miejscowy sternik w kazdym pontonie. Na poczatku latwy kawalek, prawie jezioro wrecz, zebysmy nauczyli sluchac sie komend i wioslowac w rownym tempie. Przyznam, ze mialam ochote potaplac sobie wioselko w wodzie, ale okazalo sie ze trzeba niezle sie nadygac. Wzielismy sie wiec wszyscy do roboty...oprocz jednego Peruwianczyka, ktory tym wioslem to o malo sie nie zabil, nie mowiac juz o wioslowaniu...schody a raczej skaly zaczely sie zaraz potem. Wyobrazcie sobie wartki i wcale nie szeroki strumien gladko wslizgujacy sie miedzy kilkutonowe sklay. Teraz komendy padaly prawie co chwile i trzeba bylo sie niezle uwijac, bo co chwile rzeka opadala kilka metrow w dol i o zderzenie bylo wcale nietrudno. Zazdroscilismy troche drugiemu pontonowi, bo mieli lepszego sternika i prawie sie na skalach nie wieszali. Chociaz to tez kwestia zalogi - u nas peruwianczyk cipa byl naprawde slaby. Mokrzy od potu i wody pokonywalismy kolejne spadki - niezle rzucalo. Wreszcie moje modlitwy zostaly wysluchane - przy kolejnej ostrej jezdzie bez trzymanki na zakrecie obu Peruwianczykow po prostu wyrzucilo z pontonu. A woda miala tak z 9 stopni ;) smiechom i radosci (z naszej strony) nie bylo konca. Zmeczeni, z odciskami na dloniach z ulga doplynelismy do konca strumyka - ponizej byl juz 10 metrowy wodospad, wiec wycieczke trzeba bylo konczyc. Zapakowalismy sie do minibusa i z powrotem do Arequipy. Dobrze wydane 25 USD za osobe ;)

Brak komentarzy: