W Limie przede wszystkim...trabia. Jesli nie masz klaksonu, to znaczy, ze twoj samochod to calkowity zlom. Nie odnosi sie to do innych czesci samochodu - podejrzewam, ze udaloby sie jezdzic tu nawet bez kierownicy. Trabienie nie ma jakiegos specjalnego uzasadnienia. A nie, przepraszam, w sumie to ma wiele. Na przyklad trabisz, bo stoisz na swiatlach. Albo jedziesz prosto. Albo masz zly dzien. Albo wrecz przeciwnie.
Ale po kolei. Przylecielismy we wtorek, 3 listopada, po morderczym locie przez Londyn i Nowy Jork. Wysiadajac z samolotu czulam sie jak worek ziemniakow. Po czym od razu trafilismy w objecia Coco i jego taty. Czekali na nas od siodmej rano, zeby zabrac nas do hostalu Espania (zaraz przy plaza de Armas, 50 soli za noc). Sam hostel wyglada nierealnie - zaraz postaram sie wrzucic kilka fotek. Po szybkim prysznicu jak prawdziwi wyprawcy ruszylismy na miasto. Lima o 9 rano jeszcze sie nie obudzila. Nad miastem krolowala garua czyli mokra mgielka niewiadomego pochodzenia. Bylo cieplo, ale nie upalnie - kolo 18 stopni. Po krotkim rekonesanie przyjechal po nas Coco. Przeszlismy sie po Nowym Swiecie Limy - Jiron de la Union - az do plaza San Martin i stamtad zlapalismy taksowke do Colonial - okolicy Coco. Tutaj uwaga co do taksowek - transport publiczny w Limie nie istnieje w zasadzie wcale. Sa niby autobusy i male mikrobusiki zwane combi, ale poniewaz nie ma zadnych rozkladow jazdy i wytyczonych tras, ciezko sie zorientowac, dokad i kiedy jada (nie wspominajac ze przystanek autobusowy to wynalazek tutaj nieznany). Dlatego lepiej wziac taksowke. W zaleznosci od odleglosci jest to wydatek w okolicach 5 - 15 soli. Po pojawieniu sie w okolicach Colonial szybko wymienilismy pieniadze - nie zeby w jakims banku, co to to nie. Po prostu na rogu stoi mily pan o wygladzie przemytnika koki z kalkulatorkiem w reku i karteczka "dolares". Kurs znacznie lepszy niz w pobliskim banku - za 1 dolara 3,07 sola. Wyposazeni w gotowke poszlismy, gdzie nas nos prowadzil - do najblizszej cevicheri. Ceviche to surowa ryba (albo krewetki, albo owoce morza, albo miks tego wszystkiego) w mocnym sosie z lemonki i cebuli. POEZJA. Popilismy to leche de tigre - jest to sok z limonki z mlekiem, pietruszka chyba i tak tak, owocami morza. Chyba jeszcze lepsze niz ceviche :) DO tego Inca Cola, ktora przypomina w smaku oranzade Hellena - mozna sprobowac, ale bez przesady. Rachunek: okolo 15 soli za osobe. Jeden sol to mniej wiecej zlotowka.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz