Przyplyw nabiera mocy. Od kilku dni wieczorami wsluchujemy sie w narastajacy loskot napierajacych fal. W ciagu dnia morze slabnie i powoli sie wycofuje odslaniajac kamienie i cale to skalne rumowisko, jakie przygnalo w strone brzegu podazas przyplywu. O zachodzie slonca nastepuje przekroczenie masy krytycvznej i bardzo szybko woda nabiera rozpedu, by okolo polnocy zajac juz cala plaze, az do wysokiego na okolo 1 m progu, ktory w identyczny sposob byl podmywany wczoraj przedwczoraj i jeszcze wczesniej, kazdego dnia. Kiedy wczoraj wieczorem poszlismy okolo polnocy zobaczyc w jakim stanie jest morze omal nie wpadlismy do wody, zsuwajac sie z podmywanego progu. Mimo, ze wiedzielismy skad sie wzial, to jednak zupelnie nas zaskoczylo, ze woda jest juz tutaj, czyli jakies 30 m blizej naszego bambusowego domku, niz pare godzin wczesniej kiedy sie byczylismy na plarzy. Teraz ta plaza jest kilkadziesiat metrow stad i w dodatku stanowi dno, ktore pojawi sie znowu dopiero rano.
Przyrody jest tu bardzo duzo, choc jednoczesnie wokol pustynne gory, skromnie porosniete zasuszonymi o tej porze roku krzakami i zupelnie wysuszonymi , ostrymi trwawami. Czasami mozna sie natknac na jakies jaszczurki, pare podejrzanie wypasionych ropuch, mozna tez uslyszeci buszujacego wieczorem po okolicy mrowkojada. Okolice hostalu w Zorritos zostaly opanowa przez najdziwniejsze psy, jakie w zyciu widzialem. Wysokie, czarne bestie, wygladajace na mordercow wszystkiego co tylko wpadnie im pod nos. Ich niezwyklosc wynika jednak glownie z prostego faktu, z esa kompletnie lyse, po prostu nie maja ani jednego wlosa siersci. Zeby bylo weselej, psy prawie zuepelnie nie maja tez zebow, poza kilkoma trzonowymi, ktorymi nie sa w stanie zrobic krzywdy niczemu wiekszemu niz kes jedzenia. Okazuje sie, ze te czarne potwory, groze moga budzic tylko swoim wygladem i dosc agresywnym zachowaniem. A tak naprawde jedyna ich bronia sa pazury, ktorymi podobno potrafia narobic sporego bigosu. Ich wlascicielem jest Leon – Hiszpan, ktory 30 lat temu zostawil Europe i postanowil z niewiadomych powodo zyc w Ameryce Pd. “- Leon, co robiles w Hiszpanii?” “Projektowalem i sprzedawalem ciuchy. Ale to bylo 30 lat temu…”. Zbudowal tu sobie hostelik na plazy, zwykle 10 domkow z bambusa, dzieki ktorym jest w stanie utrzymac siebie i 18 tych dziwacznych psow, o ktore co chwile potykaja sie wszyscy goscie.
Wszyscy to troche za duzo powiedziane. Przedwczoraj bylo nas czworo – dwoje Polakow i starsza para z Francji. Z tym, ze starszy pan byl Katalonczykiem, ktory 45 lat temu – jak stwierdzil – musial uciekac z Hiszpanii przed generalem Franko i jego sluzbami. Wyszlo mu na dobre chyba, bo od tamtej pory zdazyl zostac paryskim profesorem sztuki, a przy okazji prawie zupelnie sfiksowac. Fajnie bylo sluchac jego wywodow o tym, ze on jako Hiszpan nie ma krola, bo krol Hiszpanii jest nielegalny. Albo o tym, ze zamachy z 11 wrzesnia to jedna wielka lipa, bo wieze WTC zostaly wysadzone w powietrze przez amerykanski specnaz, co latwo zaobserwowac kiedy sie oglada sposob w jaki sie zawalily. Zwiedzil ze swoja partnerka pol swiata i ciagle ich okradaja, pewnie dlatego, ze sa takimi gapami. Z ich opowiesci wynika, ze aparat fotograficzny kros im gwizdnal w boliwijskiej knajpie, plecak wypadl im kiedy jechali riksza, a pieniadze musieli oddac zlodziejom w Mankorzr, kiedy przystawili im pistolet do glowy. Zastanawiam sie ile w tym prawdy, a ile ”opowiesci podroznika”. Nie oceniam tych historii, staram sie po prostu nimi bawic.
Wczoraj na chwile w hostelowym zyciu pojawila sie peruwiansko-brytyjsko-hiszpanska parka. Chlopak pochodzil z Limy i dam glowe, ze gada jak najety nawet przez sen. Byl smieszny, zwlaszcza, ze jego dziewczyna pol-brytyjka-pol-hiszpanka stanowila jego przeciwienstwo. Takie przynajmniej mam wrazenie, a jest to wrazenie czlowieka, ktory hiszpanski zna raczej slabo J
Duzo tutaj takich chwilowych wrazen, ktore spadaja na czlowieka jak grom z jasnego nieba. To prawie dokladnie tak jak a choroba wysokosciowa, ktorej objawow jednego dnia zupelnie nie masz bo jestes nad mortem, z drugiego czujesz te zaciskajaca sie stalowa obrecz na glowie, bo w ciagu paru godzin przeniosles sie w wysokie gory. Podobne wrazenie dotyczy klimatu i por roku, ktore w tym dziwnym kraju potrafia sie zmienic w ciagu paru godzin tylko dlatego, ze jestes w okolicach tego samegho lancucha gorskiego, tyle, ze dokladnie z drugiej jego strony. W dolinie z jednej strony jest sucho i chlodno, w zasadzie jak w Tybecie. A po drugiej stronie tropikalny busz, tryskajace zielenia gaje palmowe i bananowe uginajace sie pod ciezarem owocow. A do tego karaibski upal i potworne ilosci jadowitych moskitow, ktore potrafia przedostac sie przez kazda odziez. Wszystkie takie miejsca sa troche jak wizyta w innym kraju. Pozostaja jednak cechy wspolne wszedzie w Peru. Niepozbieranie lokalnych mieszkancow, bardzo czesto ich kompletny brak wyobrazni, a czasami tez zupelny brak odpowiedzialnosci za cokolwiek. Wszedzie przepelnione samochody, tak jak dzisiaj podazas podrozy z Mankory. W minibusie na 10 osob jechalo z nami osob 14 z czego 4 zmiescily sie na przednim siedzeniu. A wlasciwie to zle mowie, bo kierowca zajmowal jedno miejsce. Pozostale 3 siedzialy na siedzeniu pasazera z przodu auta.
Krewetki, ktore spalaszowalismy dzis na kolacje, mialy wielkosc dloni. Strasznie duze mialy te nozki i glowe…obrzydlistwo. Ale powoli sie przekonuje, bo sa calkiem smaczne. Ola miala kupe zabawy, bo pomagala kucharzowi w przyrzadzaniu potraw dla nas i pozostalych gosci, ktorzy dzis sie pojawili. Gdyby nie oni, bylibysmy w hostalu sami, nie liczac Leona, kucharza i kilkunastu psow.
Nareszcie zapanowal spokoj w naszej podrozy. Ja koncze pisac na jedynym komputerze w okolicy. Tymczasem Ola spi na tej samej kanapie, na ktorej od kilku dni niepodzielnie rzadza szczekajace czarne i lyse bestie bez zebow, ktore grzeja, jakby wlasnie umieraly na zolta goraczke. Ide posluchac huku pacyficznego przyplywu i popatrzec na Krzyz Poludnia, ktory ozywiscie wskazuje gdzie jest polnoc. Pozdrowienia z Peru.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz